Gdybym był entuzjastą obecnego systemu to miałbym obecnie duży dylemat. Czy namawiać przeciwników systemu na bojkot, czy na oddanie nieważnego głosu?

 

 

 

 

Która opcja jest dla reżimu korzystniejsza?

 

Przeanalizujmy obie;

 

BOJKOT

 

Fakty są takie, że frekwencja w wyborach prezydenckich i parlamentarnych w ostatnich 15 latach wahała się od 40 do 60%.

Oznacza to, że od 60 do 40 procent ludzi zawsze „bojkotowało” wybory.

Czy ktoś jest w stanie zauważyć, że władze wybrane w tych bojkotowanych przez ogromną 60-cio procentową grupę są w lepszej sytuacji niż te bojkotowane przez o całe 20% większą grupę 40-sto procentową?

Czy ta różnica 20 procent bojkotujących ma jakiekolwiek znaczenie? Oczywiście, że nie. 

W najbliższych wyborach prezydenckich można się spodziewać frekwencji ok. 55% z czego w optymistycznych prognozach jakieś 40 punktów procentowych to będą ludzie głosujący na reżim a 15 punktów procentowych to jego przeciwnicy. 

 

Czy namówienie tych 15% aby wybory zbojkotowali jest działaniem korzystnym dla systemu czy nie?

Czy powiedzenie; 

- przy 40-to procentowej frekwencji 100% głosów uzyskały partie systemowe

stawia reżim wizerunkowo w lepszym czy gorszym świetle niż stwierdzenie;

- przy 55-cio procentowej frekwencji 1/3 wyborców zagłosowała przeciw reżimowi?

 

Zwolennicy bojkotu wykazują, że nie wolno uczestniczyć w ustawce, której nie można wygrać. 

A zwycięstwo wizerunkowe nie ma znaczenia? Gdyby nie miało, to również mała frekwencja nie miałaby znaczenia.

 

Wygrana wizerunkowa nie jest wygraniem wojny, ale jest wygraniem bitwy. I ma znaczenie, czego dowodem jest ogrom wysiłku jaki reżim wkłada w niedopuszczenie do takiej porażki. 

 

GŁOS NIEWAŻNY

 

Inną propozycją jest oddanie głosu nieważnego. Głos nieważny/skreślenie wszystkich itp. miałby być w tej koncepcji synonimem głosowania przeciwko kandydatom reżimowym.

 

No cóż, w ostatnich wyborach było sporo głosów nieważnych i nikt ich tak nie traktował. 

- przy frekwencji 55%, 100% ważnych głosów  uzyskali kandydaci systemu. Oddano 15% nieważnych głosów w wyniku zbyt skomplikowanego układu kart wyborczych albo coś w tym stylu.

 

Czy to brzmi jak wizerunkowa przegrana? Nonsens!

 

Usłyszałem gdzieś taki argument;

 

- A gdyby tak oddano 90% nieważnych głosów… 

 

Przecież to kompletna bzdura. Gdyby była możliwość namówić taką większość ludzi na ten happening, to tym bardziej można by ich namówić do głosowania na kandydatów antysystemowych i przejęcie władzy. 

Tu pojawia się następny argument;

Kwestia fałszerstw. 

Przecież jedyną możliwością fałszowania w momencie pojawienia się tylu ludzi przy urnach jest przerobienie ich głosów na nieważne. Więc efekt dokładnie ten sam jak celowe oddanie takiego głosu. Więc po co namawiać do tego? 

A przecież przy takim pospolitym ruszeniu nie byłoby problemu z obsadzeniem komisji i dopilnowaniem.

 

Tak więc argumenty za takim działaniem są po prostu nielogiczne. Nie będzie żadnego 90% happeningu, bo ci którzy do wyborów nie chodzą nie pójdą również na happening.

 

 

Wróćmy jeszcze do kwestii bojkotu. 

Zapytałem jednego ze zwolenników takiej opcji, który o dziwo chciał podjąć rozmowę (zamiast jak inni ograniczyć się do wyzwisk i chamstwa), jakie miałoby to przynieść efekty. 

Okazuje się, że należy, według niego, zbojkotować ustawione wybory i zorganizować prawdziwe, niezależnie od oficjalnych. 

 

Pytam się więc jaką frekwencję mogły by mieć te „prawdziwe” wybory, a jaka byłaby potrzebna żeby można mieć podstawę do uznania ich ważności?

 

Przecież zdecydowana większość ludzi jest uzależniona od mediów i nawet informacja o czymś takim by do nich nie dotarła. 

Bez mediów nie da się nic takiego zorganizować, bo wzięło by w tym udział co najwyżej kilka procent. 

Gdyby oprzeć się na internecie i gdyby wziął w tym udział np.  JKM to frekwencja byłaby wyższa, ale wtedy to on uzyskał by zdecydowaną większość poparcia, a chyba nie o to chodziło mojemu rozmówcy i innym zwolennikom bojkotu.

Zresztą  tak czy inaczej co najmniej 50% nie wzięłoby udziału więc mówienie o takiej możliwości jest pozbawione sensu. 

 

 

I ostatnia uwaga odnośnie bojkotu. 

 

Dlaczego jego zwolennicy nie proponują bojkotu drugiej tury tylko pierwszej?

 

Bojkot drugiej tury w której będą dwaj kandydaci reprezentujący wszystko to, co złego działo się przez ostatnie dziesięciolecia. 

To oni budowali ten system, zadłużali Polskę, stworzyli cały ten korupcyjny socjalistyczny, kompradorski system. 

Na nich tak czy inaczej zagłosują beneficjenci tego układu ale można bojkotując drugą turę pokazać, że nie jest ich aż tak wielu. Również można wtedy namówić na oddawanie głosów nieważnych jako forma protestu.

 

Natomiast pierwsza tura musi pokazać, że ta mała frekwencja nie oznacza, iż ludziom się nie chce wyjść z domu lecz, że są przeciwni temu co się dzieje. Gdyby kandydaci środowisk przeciwnych temu systemowi uzyskali razem więcej niż jeden z głównych kandydatów, to byłoby to pokazanie siły. 

 

Dla mnie fenomenem nie do wyjaśnienia jest to, jak niektórzy mogą nie rozumieć, że aby cokolwiek zmienić trzeba mieć poparcie społeczne. Nawet nie poparcie większości ale przynajmniej zauważalnej części. Nawet puczu nie da się przeprowadzić nie mając kompletnie żadnego poparcia. 

Również panująca władza nie ma szans utrzymania się bez znaczącego poparcia.

Obecnie czynnie lub biernie popiera władzę większość społeczeństwa. Nam się tylko wydaje, że ludzie są przeciwni władzy, bo konstatują obecną rzeczywistość. Złorzeczą na to co się dzieję, na swoją nędzę, na swoje problemy, na wiele innych rzeczy, ale jednocześnie nie wierzą, że jakakolwiek zmiana może mieć pozytywny efekt. Dlatego już wolą żeby było jak jest i albo głosują za reżimem, albo częściej zostają w domu. Tak czy inaczej czując że jest źle chcą aby tak zostało, żeby nie ryzykować że będzie jeszcze gorzej. 

 

Żeby cokolwiek zmienić trzeba z ideami, z propozycjami dotrzeć do tych ludzi. Po pierwsze dotrzeć, to warunek konieczny, a po drugie dopiero; przekonać.

A jak dotrzeć kiedy cały przekaz informacji jest zablokowany przez reżim?

Punktem newralgicznym są właśnie wybory. 

Reżim nie może w tym okresie zablokować dostępu do informacji środowiskom, które wystawiły kandydata lub listę partyjną.

To nie daje oczywiście możliwości dotarcia z ideami bo i czasu za mało i następuje manipulacja, ale jakaś część informacji się przebije a dalej zostaje internet, spotkania, artykuły, książki.

 

Wygranie wyborów w sensie zdobycia większości jest praktycznie niemożliwe, ale do wygrania z tą medialną blokadą wystarczy zdobycie kilku procent. A potem może kilkunastu. 

Ludzie, którzy mówią, że nie wolno brać w tym udziału, bo to ustawka i nie ma możliwości wygrania są po prostu śmieszni i nie rozumieją co to znaczy wygrać bitwę a co wojnę. 

Mówią „Ma być tak a tak…”, „Pieniądz ma należeć do ludzi…”, „Władza ma coś tam coś tam…”

Przecież takie gadanie jednocześnie odrzucając wszelką możliwość zdobycia poparcia dla swoich idei jest śmieszne. Jak dzieci w piaskownicy. 

 

A przykład należy, moim zdaniem, brać z Korwin-Mikkego. Z jednej strony pisze poważne książki np. doskonałe studium nad podatkami, jedna z nielicznych takich pozycji opisujących wady i zalety każdego sposobu zbierania podatków wraz z kompletnym projektem systemu podatkowego, książka o ubezpieczeniach, liczne artykuły, analizy, wykłady. 

Z drugiej strony działalność w internecie. 

Tam są podane poglądy, idee, które myślący ludzie mogą odnaleźć. 

Ale żeby ktokolwiek do nich dotarł i miał okazję przyjąć bądź odrzucić, JKM stosuje trzeci element tej taktyki. 

Starty w każdych wyborach, niezmienne powtarzanie tych samych poglądów, kontrowersyjne zachowania i wypowiedzi. 

A to da komuś w pysk, a to powie, że kobiety są mniej inteligentne nie wyjaśniając, że chodzi o IQ a nie mądrość ogólnie rozumianą, a to powie, że niepełnosprawność jest zaraźliwa, tramwaje do likwidacji itp… nie wyjaśniając dokładnie o co chodzi…

To wszystko ma na celu właśnie wywołanie skandalu, o tym wszyscy mają mówić, jednych zrażać, wywoływać nienawiść a pewną część popchnąć do zainteresowania się, poczytania o co dokładnie chodzi. 

 

Taka taktyka przynosi efekty i co by nie pokazywały zmanipulowane sondaże poparcie stale rośnie.

Nawet takie bezczelne manipulacje nie zmienią tego co widać na wiecach, na spotkaniach;

 

 

 

 

Jednak realia są takie, że poparcie dla wolnego rynku raczej nie przekroczy kilkunastu procent. Pozostali ludzie, przyzwyczajeni do braku wolności i odpowiedzialności za siebie, swoich bliskich a także za społeczność w której żyją będą się bronić przed wyrwaniem ich z tego złudnego poczucia bezpieczeństwa gwarantowanego przez państwo, pozornie „rozwiązującego|” każdy ich problem.

 

Z takim poparciem nie jest możliwe przejęcie pełni władzy i wprowadzenie 100% swoich idei. 

Do przeprowadzenia jakichkolwiek zmian potrzebni są sojusznicy z którymi trzeba będzie wynegocjować kompromis. 

JKM zdaje sobie z tego sprawę i moim zdaniem nieprzypadkowo wspomina czasami mimochodem o ordoliberalizmie, reformach Erharda w Niemczech, o modelu Chińskim, o działaniach Orbana…,  itp. pomimo, że nie ma to wiele wspólnego z ideą wolnego rynku. Ale przecież wolny rynek nie jest celem samym w sobie. Celem jest poprawa sytuacji 

Niestety z ludźmi okupującymi obecnie polski parlament osiągnięcie nawet takiego kompromisu chociaż minimalnie kierującego Polskę na racjonalną drogę jest niemożliwe. Oni są przeżarci korupcją i gotowi na realizowanie wytycznych z Unii, USA, Izraela…

 

Żeby cokolwiek zmienić również inne siły oprócz „wolnorykowców”,  powinny zdobyć jakiekolwiek poparcie wśród tych ludzi o których pisałem, którzy czują że jest źle, nie podoba im się to, ale nie wierzą, że zmiana obecnego kierunku politycznego przyniesie korzystne rezultaty, co więcej boją się, że byłoby jeszcze gorzej. 

 

-Jest ruch narodowy, który powinien zaktywizować część osób.

-Są siły walczące o „suwerenność pieniądza”, o uczciwą bankowość… też mogą pozyskać pewne poparcie.

-Być może środowiska związane z demokracja bezpośrednią,

-Ludzie, którzy będą głosować na Kukiza

 

Gdyby każde z tych środowisk zdobyło 5-6% głosów poparcia, to razem powstałaby już możliwość stworzenia koalicji w sejmie i wypracowania kompromisu. 

Żadna z tych sił samodzielnie takiej ilości ludzi nie zaktywizuje. 

Nie ma możliwości żadnej koalicji wyborczej, antysystemowej. To jest moim zdaniem nonsens, bajki. 

Te poszczególne środowiska nie zgadzają się ze sobą w zbyt wielu kwestiach. Wielka koalicja nie uzyskałaby zbyt dużego poparcia ze względu na elektorat negatywny każdej z tych sił. 

Natomiast koalicja w sejmie może wypracować drogę, która acz nie idealna, będzie dla każdej z nich do przyjęcia. 

 

Dlatego właśnie każdy kto uważa, że coś należy zmienić powinien nawoływać do aktywizowania antysystemowych sił wykorzystując do tego między innymi możliwości związane z wyborami, a nie nawoływać do kompletnie bezsensownych happeningów bojkotu. Przynajmniej nie w pierwszej turze.

 

Jeszcze raz zaznaczę, że według mnie żadna antysystemowa koalicja nie ma szans powodzenia. Każda z sił społecznych reprezentujących różne idee powinna konkurować z innymi, ale konkurować; kto przyciągnie do swoich idei większą ilość ludzi spośród tej biernej większości. Nie powinny one natomiast konkurować w typowy dla naszego skażonego socjalizmem społeczeństwa na zasadzie; żeby inni nie uzyskali większego poparcia. Kto wyskoczy ponad innych to go ściągnąć w dół. To jest droga donikąd. 

Siła antysystemowa powinna być moim zdaniem silna różnorodnością. Podkreślać różnice, spierać się o słuszność idei, nie łączyć sztucznie czegoś, co się połączyć nie da. 

Natomiast w parlamencie wynegocjować kompromis w jaki sposób i w jakim kierunku zmieniać rzeczywistość. 

 

Nie walczcie z Korwinem żeby go ściągnąć w dół tylko bierzcie z niego przykład i konkurujcie  aby zaktywizować jeszcze więcej ludzi niż on. 

 
Według oficjalnych mediów na tym zdjęciu widać ok.150 osób, a JKM ma poparcie połowę mniejsze niż Paweł Kukiz.
Nie wierzcie mediom i bierzcie przykład z Korwina. Tak trzeba pracować żeby wygrywać bitwy.