"I jaka to demokracja skoro zwykłej altanki na własnej działce rolnej nie można postawić."
Demokracja to pojęcie bardzo niejednoznaczne i trudne do zdefiniowania. Ale nawet biorąc na ten fakt poprawkę, ciągle zaskakuje mnie w jaki sposób, zindoktrynowani przez środki przekazu ludzie, akceptują rozszerzanie pojemności tego słowa i jakie znaczenia pod nie podkładają.
Generalnie można by powiedzieć, że większość społeczeństwa zgadza się nazywać demokracją wszystko co uważa za dobre i pożądane.
Typowy przykład komentarza z internetu:
„
zosia•
I jaka to demokracja skoro zwykłej altanki na własnej działce rolnej nie można postawić.Rządzący prawo mają w głębokim poszanowaniu i robią co im się rzewnie podoba, a przeciętny kowalski kupi kawałek działki rolnej, bo na inną go nie stać i jako emeryt po latach ciężkiej pracy nie może sobie tam postawić kawałek dachu nad głową w razie niepogody. Szoook, paranoja, durne rządy, żenada, brak słów.”
Otóż „zosia” uważa, że stanowienie prawa zgodnego z prawem naturalnym, ze sprawiedliwością, respektującego wolność człowieka i jego własność oraz mądrość i uczciwość rządzących można utożsamić z jednym pojęciem „demokracja”.
Inny typowy przykład;
Kilka miesięcy temu gdzieś koło Olsztyna wstąpiłem do przydrożnego zajazdu. Byłem tylko ja z synem i właściciel. Zadzwoniła siostra z pytaniem co myślę o tych uchodźcach, bo akurat miała służbowy wyjazd do Budapesztu a tam cała ta afera. No i od słowa do słowa w którymś momencie powiedziałem, że skoro jest demokracja to co się dziwić, że przywódcy coraz głupsi.
Właściciel tego zajazdu to podłapał i mówi mniej więcej tak; panie co pan mówisz, jaka demokracja. Nie ma żadnej demokracji! Ja kiedyś, za komuny miałem knajpę w Niemczech. Tam wtedy była demokracja. Ludzie mieli pieniądze, były obroty, urzędnicy mnie traktowali jak człowieka. Podatki były proste, przepisy prawa jednoznaczne…
A teraz w Polsce!!! Jaka demokracja? Urzędnik cię traktuje jak złodzieja, przychodzi kontrola i zawsze się do czegoś doczepią, przepisy niejednoznaczne, sądy niesprawiedliwe rozstrzygające zawsze na korzyść urzędnika … ledwo na koszty mogę zarobić… itd.
Powiem szczerze, że zamurowało mnie kompletnie. On pod pojęcie demokracja podkładał nie tylko praworządność, sprawiedliwość, uczciwość ale nawet dobrobyt, prosty system podatkowy, uczciwość urzędników, niezależne sądy i wiele podobnych, zupełnie z demokracją rozdzielnych pojęć.
Jeżeli według większości ludzi demokracja i praworządność to to samo, demokracja i sprawiedliwe prawo to to samo, demokracja i uczciwość to to samo… to po co istnieją te różne pojęcia skoro można je zastąpić jednym uniwersalnym?
Może niedługo sędzia bokserski na początku walki będzie mówił; walczcie demokratycznie, zamiast walczcie uczciwie? A młoda para w kościele będzie ślubowała nie; miłość, wierność i uczciwość małżeńską lecz demokrację, demokrację i demokrację małżeńską?
A przecież faktycznie te pojęcia nie mają z demokracją żadnej korelacji!
Dane państwo może być demokratyczne i praworządne lub demokratyczne i niepraworządne, może być totalitarne i praworządne lub totalitarne i niepraworządne.
Państwo może być totalitarnie rządzone przez dyktatora i respektować wolność i własność każdego człowieka a może być demokratyczne i nie respektować. A może być też dokładnie odwrotnie.
Jedno z drugim, trzecim i czwartym nie ma nic wspólnego.
Niedawno rozpoczęła się fala protestów w „obronie demokracji”.
Co protestujący rozumieją pod słowem „demokracja” którego używają w tym haśle?
Otóż rozumieją oni, że demokracja jest zagrożona jeżeli jedna ekipa próbuje naginać czy zmieniać prawo dla uzyskania w danym momencie korzyści politycznej. Czyli zdawało by się utożsamiają demokrację z „państwem prawa”. Przy czym nie uważają jakoby naruszeniem demokracji, tak rozumianej, było robienie tego samego przez ekipę poprzednią, z którą są politycznie związani. Czyli demokracja to dla nich „rządy PO”. Baardzo pojemne pojęcie!
Dlaczego nie protestują (to znaczy nie nazwą tych protestów) np. w „obronie praworządności” ?
Może dlatego, że każdemu nasuwało by się pytanie; kto i w jaki sposób naruszył praworządność. Domagano by się konkretów. A to byłoby kłopotliwe skoro ich „wybrańcy” robili wcześniej mniej więcej to samo.
Hasło „obrony demokracji” takich konkretów nie wymaga. Bo z demokracji zrobiono bożka, w którego należy wierzyć i bezkrytycznie popierać o ile chce się być zaliczonym do kategorii cywilizowanych ludzi.
Skoro taki dogmat ludziom wciśnięto, to dalej sprawa jest prosta. Wystarczy to co się chce przeforsować podłączyć pod to niezwykle pojemne pojęcie i nikt nie odważy się przeciwstawiać bojąc się zostać wykluczonym z owego grona „cywilizowanych ludzi”.
Tymczasem demokracja to po prostu sposób podejmowania decyzji poprzez głosowanie.
W państwie demokratycznym lud w głosowaniu albo bezpośrednio ( co jest siłą rzeczy sporadyczne), albo poprzez wybór przedstawicieli wpływa na ustanawiane prawa. Demos kratos - rządy ludu.
To, czy prawa będą ustanowione taką demokratyczną drogą, czy ustanowi je dyktator, czy jakaś rada mędrców w żaden sposób nie warunkuje iż państwo będzie praworządne - to znaczy czy ustanowione prawa będą stabilne; nie będą zmieniane w zależności od potrzeby chwili. Nie znaczy też, że te prawa będą sprawiedliwe bądź nie, czy będą etyczne, czy będą respektowały wolność i własność obywateli.
Demokracja oznacza ( w teorii ) tylko tyle, że to ludzie w głosowaniu wybierają jakąś alternatywę spośród wielu zaproponowanych przez elity albo „elity”.
Nigdy nie będzie realizowana jakaś „wola większości” bo zawsze alternatyw jest wiele i głosy poparcia rozdzielają się pomiędzy nie. I siłą rzeczy wygrywa ta, mająca większe poparcie niż inne a nie mająca bezwzględną większość.
Zawsze realizowana jest wola jakiejś części obywateli, którzy większości wcale nie muszą stanowić.
Co więcej, w demokracji zawsze faktycznie decyzje podejmują nie ludzie głosujący lecz ci, którzy mają w rękach media - narzędzia do sterowania decyzjami wyborców.
Ludzie nigdy nie będą głosować większościowo za tym co jest dla nich w długim okresie korzystne. Zagłosują za tym co jest korzystne dla tych którzy są w stanie na ich poglądy, poprzez środki przekazu, wpływać.
Mamy więc taki zaklęty krąg;
Prawo stanowione jest poprzez przedstawicieli wybieranych przez lud. Ów lud wybiera to, co media mu wmówią. Media są przejmowane przez tych, co mają pieniądze. Duże pieniądze zarabia się wyłącznie mając wsparcie władzy - czyli odpowiednie przepisy prawa i regulacje dające przewagę monopolistyczną nad innymi. (jeżeli ktoś ma wątpliwości, to niech sobie odpowie; czy sektor finansowy mógłby robić takie pieniądze gdyby nie prawo dające mu możliwość nieograniczonej kreacji kredytu i pieniądza oraz przymusu użytkowania tego tracącego na wartości pieniądza przez każdego obywatela? Czy koncerny farmaceutyczne robiłyby takie pieniądze gdyby nie prawo patentowe czy obowiązkowe szczepienia, nie mówiąc już o przymusowym finansowaniu kosztów leczenia?)
Przy takim systemie nie ma możliwości aby nie zawiązała się symbioza pomiędzy rządzącymi a bogaczami czerpiącymi korzyści z tworzonych pod ich zapotrzebowanie przepisów prawa a raczej „lewa”.
Dzięki ogromnym pieniądzom przeznaczanym na propagandę medialną można decydować o tym, kto będzie rządził przez następną kadencję, a ci którzy zostaną wybrani decydują o tym, kto będzie mógł robić ogromne pieniądze.
Nawet „wszyscy święci” by się w takim systemie skorumpowali. Dlatego nigdy zbyt wiele nie zmieniło i nie zmieni zastępowanie jednej ekipy inną.
Problem leży w systemie, którego elementem jest demokracja.
To co napisałem nie jest jednak totalnym potępieniem demokracji i nie oznacza, że zastąpienie jej dyktaturą czy monarchią widzę jako rozwiązanie sytuacji.
Ja się tylko buntuję przeciwko robieniu z demokracji bożka, zakazowi jej krytyki oraz szukaniu rozwiązania problemów w pogłębianiu demokracji.
Moim zdaniem, celem powinno być rozerwanie tej symbiozy pomiędzy rządzącymi a światem finansów.
W jaki sposób? Na przykład wpisanie do Konstytucji pewnych nienaruszalnych zasad obowiązujących przy tworzeniu każdego aktu prawnego. Nie jestem w stanie wyłożyć konkretów, bo się na tym nie znam, ale chodzi o to aby prawo było zgodne z pewnymi normami moralnymi, zasadami przyjmowanymi przez daną społeczność i kształtowanymi przez pokolenia. Prawo zgodne z tzw. prawem naturalnym.
Takie prawo raz ustanowione nie może być w łatwy sposób zmieniane a już na pewno nie dla dostosowania go do bieżących potrzeb.
Ani król, dyktator, czy większość (nawet konstytucyjna) nie powinni mieć możliwości ustanowienia jakiegokolwiek przepisu niezgodnego z pewnymi niekwestionowanymi zasadami.
Nie może odebrać własności jednemu aby ją przekazać innemu, choćby nie wiem jak sprawiedliwe i słuszne się to wydawało. Nie może niszczyć tradycyjnych instytucji jak np. małżeństwo, nie może zezwalać nikomu na deptanie wolności drugiego człowieka, odbierania mu życia, nie może niszczyć tradycji…
Obecnie władza może popełnić dowolne przestępstwo lub pozwolić na jego popełnienie dowolnie wybranej grupie. Wystarczy, że wprowadzi prawo stanowiące, iż to przestępstwo przestanie być w świetle nowego prawa przestępstwem.
Taka sytuacja jest zaprzeczeniem „państwa prawa”, praworządności. I to samo dotyczy sytuacji w której takie prawo ustanowiłby lud w referendum.
Ważne by państwo było praworządne w tym znaczeniu jak to powyżej określiłem.
A większa demokratyzacja i powszechność wyborów wcale do tego celu nie zbliżają, a wręcz przeciwnie. Im większa powszechność wyborów tym łatwiejsze kontrolowanie decyzji demokratycznych poprzez środki przekazu. A więc tym bardziej totalitarna władza i możliwości wpływowych grup interesu.
Natomiast państwo praworządne mogło by być nawet demokratyczne i nic strasznego by się pewnie nie stało.
IMRAN